02 lipca 2018

Od dzieciństwa moja przygoda z motocyklami związana była z „off-roadem”. Pamiętam jak przez mgłę kiedy miałem 5, może 6 lat jak w mojej okolicy w Bieszczadach odbywał się rajd obserwowany. To był mój pierwszy prawie świadomy kontakt z trialem. Potem już w wieku lat kilkunastu była motorynka, potem długa przygoda z enduro, aż w końcu po trzydziestce moje drogi z trialem znowu się skrzyżowały. Zapragnąłem stać się posiadaczem motocykla trialowego i to nie byle jakiego, ale klasyka. Po kilku tygodniach klikania w ogłoszenia trafiła się yamaha TY250 z 1976 roku. Ogłoszenie brzmiało „sprzedam starego krosa” i faktycznie wyglądało „toto” jak „wueska przerobiona na krosa” i prawie zarośnięta pokrzywami. Prawie za cenę złomu nabyłem w miarę kompletny motocykl. Trochę trwało, aż zabrałem się za remont. W końcu zaczęły się pierwsze próby jazdy. Niewiele miały wspólnego z wyczynami współczesnych mistrzów tego sportu, mi natomiast dawały mnóstwo i pomimo archaicznego motocykla czułem znaczną różnicę pomiędzy techniką jazdy na motocyklu enduro i trialówką.  Szybko okazało się, że poza samą przyjemnością obcowania z zabytkowym motocyklem terenowym, jazda yamaszką podnosi moje umiejętności i precyzję jazdy na dużo mocniejszych i szybszych motocyklach. Jest też świetnym narzędziem do utrzymania kondycji fizycznej na niezłym poziomie, trenując nawet amatorsko, trzeba się często nieźle spocić i nagimnastykować. Kolejną rzeczą było to, że w dzisiejszym spieszącym się wszędzie świecie, z siebie narzucił mi zwolnienie tempa i pozwolił niejako ”kontemplować” jazdę. Pomimo wymuszonej stojącej pozycji, czasami jadąc przed siebie przez jakąś bieszczadzką łąkę, czuję się jak easy rider na chopperze z nogami na spacerówkach, jadący w kierunku zachodzącego słońca... Sielankowy klimat nie jest w tym wypadku wymuszony przez aurę, bo na tym niewielkim motocyklu i przy niskich prędkościach pogoda, podczas jakiej się jeździ naprawdę nie ma większego znaczenia. Aspekt społeczny też jest istotny, w trakcie jazdy czy treningów, jest czas, żeby pogadać i okazuje się, że żeby spotkać się z kumplami nie potrzebujemy  café racera i metropolii usianej pubami motocyklowymi. Właściwie rzecz biorąc to chyba odkryłem do czego ten trial.  To kwintesencja motocykla, konstrukcyjnie wyposażona tylko w to co naprawdę niezbędne w motocyklu, a potrafi dać tyle radości co kilka innych maszyn z osobna. Niestety im dalej w las tym więcej drzew i patrząc na wyczyny kolegów na nowoczesnych trialówkach nie mogłem się oprzeć chęci spróbowania jak się jeździ na sprzęcie lżejszym o ponad 20 kg i niestety wpadłem. Skończyło się kupnem współczesnego motocykla i teraz babuszka yamaszka ma konkurencję, ale może to dla niej dobrze, będę teraz mniej intensywnie ją męczył...

 

Michał Gajewski

Po co mi ten trial?